Monday 13 November 2017

1388 miesiączka urodzin Hansa Bellmera

Dzień dziś niezwykły, bowiem przypada nań 1388 miesiączka urodzin Hansa Bellmera, postaci wybitnej. Nie znajdziemy w nim charyzmatów papieża Polaka, nie znajdziemy w nim diamentowej nieskazitelności żołnierza AK, nie znajdziemy w nim też patriotycznego ognia białostockiego narodowca. Hans Bellmer może nam zaoferować w zamian artystyczne przeżycia najwyższych lotów. Przeżycia o sile biedronkowej siatki pełnej trotylu. Kiedy faszystowski urzędnik chciał wciągnąć Bellmera do wojska, Hans odpowiedział, że nie jest Niemcem i zbiegł do Francji. Po jej upadku, gdy pełna strachu podła żona wydała Bellmera Niemcom jako Żyda (artysta nie miał w swojej rodzinie Żydów) udało mu się ocalić życie, legitymując się polskimi dokumentami wydanymi mu jeszcze przez Czerwony Krzyż. Niemiec, Polak czy Francuz? Kim był ten niezwykły człowiek, którego porównać można chyba jedynie do Kopernika, czy Chopina? Urodził się 13 marca 1902 w kamienicy przy dzisiejszej ulicy Mickiewicza, wkrótce potem rodzina Bellmera przeniosła się na dzisiejszą Kościuszki. Bellmer dorastał w typowo niemieckiej protestanckiej rodzinie. Surowy ojciec inżynier zadecydował bardzo wcześnie o losach syna, chcąc wysłać go na naukę do Berlina na politechnikę. Tę surowość domu, nad którym nieustannie krążyło widmo ojca łagodziła matka. Dobra kobieta o łagodnym usposobieniu. Nikt chyba nie potrafi wyjaśnić fenomenu tyranów i ich popularności wśród dziejopisów. Sam Bellmer, nienawidzący faszystowskiego przymusu, uległ mrocznej fascynacji własnym ojcem, który jak Saturn pożerał własne potomstwo. W całej niesprawiedliwości wobec matki, poświęcił ojcu szkic, drobny esej, żółty paciorek nerkowej kamicy, który uwierał i drażnił jego wnętrzności od czasu, gdy w dziecięcym ciele chłopca zaczęła gromadzić się nerwowa żółć. Tłumaczenie tego eseju inauguruje cykl miesiączek poświęconych patronowi poetów wertykalnych - Hansowi Bellmerowi. Będą to krótkie wpisy poświęcone twórczości katowickiego geniusza. Natomiast osobiście dedykuję je wszystkim cierpliwym i dobrym matkom, które nie pozwalały tyranom niszczyć domowego ciepła.

Hans Bellmer Le père 

Nie ulega wątpliwości, że ten dom, gdzie era koziej chaty i żarówki harmonijnie uzupełniały się, że ten właśnie dom był jakimś rodzajem schronienia i że przez swoje odosobnienie nadawał się do kontemplacji. Oczywiście trzeba było, od czasu do czasu, rzucić okiem w głąb skrzyń i stert staroci, gdzie odpadki wydarzeń gromadziły się i konserwowały z upływem lat w kolejnych warstwach geologicznych, a słońce, gotując najlepsze miesiące lata, zmuszało nas do wyjścia na dach, między komin, a znajdującą się na strychu lukarnę, ponad uczucie tego, co zwyczajne. Mój brat i ja nie mieliśmy, jak to mają dzieci, żadnej szczególnej trudności w informowaniu się nawet o sprawach, które były nieprzyjemne. Jednak mimo to myślę radośnie jedynie o dniach, które nie znajdowały się w « jego »zimnym cieniu, cieniu « tego », który potrafił uczynić nienawistnym promieniowanie naszych zabaw, być może hermetycznych, tego, który w butach o grubych podeszwach, które bezlitośnie deptały przestrzeń między zbyt ciasnymi granicami należącymi się władzy ojca i tymi całkowicie słusznie dopuszczonymi przez burżuazyjne obyczaje. Wynika z tego, że pretekst edukacji, zasady posłuszeństwa i nadzorowanej pilności wzmacniały jego postać. Jest też jasne, że dopytywano się niewyraźnie, aby dowiedzieć się jakie miała tu znaczenia ograniczoność warstwy, którą reprezentował i która zabraniała mu stwierdzić, że zakaz zabawy nie jest korzystny dla rozwijania dobroci, ani dla rozwijania poczucia równowagi. Z naszym dziecięcym, ostrym słuchem, ważyliśmy jegoo, jak tylko dokładnie było to możliwe, impulsy i sekrety, nawet wtedy, gdy nie chodziło o nas. Lepiej byłoby odkryć, w jakimkolwiek przejawie wolnej woli, nie zmotywowanym i który nie nasuwałby się jako próbka - tania tandeta jakiegoś złowieszczego znaku, lub ostatecznie wyniosłego. Mógłby on mniej odczarować naszą wyobraźnię z pozornej ludzkiej wzniosłości. Nauczyliśmy się szybko chronić nas samych i, tak naprawdę, czegoś jeszcze. To co myśleliśmy, gdy szczękaliśmy zębami, trwało jeszcze w naszych snach: rebelia, obrona, atak. On, na szalach wagi, miał ciężki tłuszcz martwego serca, pełne kichy nuworysza, my za to jeszcze dziewiczy instynkt, pewną strategię nietkniętego dziecka. Wszystkie łzy były dla nas korzystne, nauczyliśmy się udawać to, co pożyteczne, do tego stopnia, że stawało się to skandaliczne, skandaliczne aż do patetycznego onieśmielenia. Potrafiliśmy być wszystkim: kauczukiem, kurzem, czy szkłem, stalowym lub miedzianym kablem. Chyba byliśmy dość czarujący jako dzieci, bardziej dziewczęcy niż straszni, którymi wolelibyśmy być. Jednak zdaje się, że lepsze od czegokolwiek było karmienie brutala poza jego pozycją tak, aby go zmylić. Raz udało nam się ją naruszyć drobną dziecięcą piosenką, gdy przed jego niespodziewaną prezencją, z naszej woli nagle przygasała. W cierpieniu rechotaliśmy obraźliwie jak potrzaskane szkło w pogodnym przeczuciu łagodnej ironii, w symulowanym podnieceniu, wymiotowaliśmy i brudziliśmy wszystko. Cywilizacja łaski ojcowskiego pryncypium obudziła nas w odpowiednim momencie swoim pocałunkiem. Był już na to czas, uczyliśmy się przebiegłości. Została nam jeszcze jedna ostatnia szansa. Powracaliśmy wciąż do tego zadania aż do pierwszej krwi. Byliśmy już nie do zaatakowania.

Wednesday 1 November 2017

Spust poetycki #2

W trosce o wszystkie wyuzdane damy i szlachetne dziwki zainteresowane poezją, wertykalni poeci Eiaculatio Praecox oraz Phallus Procax znowu się spuścili. Autorem rysunków jest Fascinum Amici.

Oops i did it again


Oops i did it again

Lateks na mej kapie
Z ciebie lateks kapie
Z moim chujem w japie
Twoja morda tak nie kłapie


Na chuju krochmalona skarpeta
Na ścianie twój plakat i czerwona tapeta
Zaraz się zgwałcę i pomyślę o tobie
Britney, ale jazda, co ja ci robię!


Wełna na mej kapie
Z ciebie lateks kapie
Z moim chujem w dupie
Jęczysz wymyślony trupie


Najpierw z tyłu potem z przodu
Czujesz siłę mego wzwodu
Na pośladkach i we włosach
Zaraz błyśnie biała rosa


Goła moja kapa
Już otwarta twoja japa
Zaraz ci go dam do ryja
Zliż wszyściutko z kija


Na suficie, ścianie i podłodze
Jestem blisko i dochodzę
Sperma z jaj w usta tlen!
Oops i did it again.


Rozebrzmiały się brzoskwinie

Rozebrzmiały się  brzoskwinie

Sczerniały już dojrzałe wiśnie

dojrzałe jest tylko to co zginie

gdy trupiosłodkim sokiem tryśnie.


Dlatego babciu daj te starą morelę

Nożem wiotką skórkę od miąższu oddzielę

Daj mi te obwisłe wiśnie

Wyssam z nich sok co już kiśnie


Dziś się nie wymiguj uczenie

Bo to drobne ma znaczenie

Czy ktoś mnie gerontofilem

Nazwie, czy ciebie pedofilem


Rozebrzmiały się brzoskwinie

Sczerniały już dojrzałe wiśnie

dojrzałe jest tylko to co zginie

gdy trupiosłodkim sokiem tryśnie.


Piosenka o miłości platonicznej

Gdzie odchodzisz tyłeczku?
Dokąd bieżysz w tej porze?
W którą stronę obracasz
Swych pośladków biel zorze?

Połysk czemu ich skrywasz
Pod sukienki fałdami?
Gładkość ich zaniedbywasz
Czemu tak przed klapsami?

Czemu wolisz uciechy
Rozmów z dziewczyn klekotem,
A nie oka łypanie
Dziada z ławki pod blokiem?

Umiesz być tak okrutna
I nie spojrzeć na niego?
Wiesz, że gdyś jest tak butna,
Kopiesz nieszczęśliwego?

Więc nie wahaj się z łaską,
Zwróć pośladki w tę stronę
Z której za tobą świecą
Dziada oczy spragnione;

Zdołał brzucha tłuszcz schować,
Włożyć portki obdarte,
Żeby cud twój lustrować
I na ławce mieć wartę.


Melodia popołudniowa

Ziemia jęczy i z trudem oddycha.

Mordę ma pełną nasienia. Przygnieciona zdycha.

Pożądania płoną gęste lasy,


Gdy południowy wiatr sflaczałe unosi kutasy.


Wiosna idzie, gniotąc ziemię wszystko unosi.

Na nowo kwiat wyjdzie łąka się zrosi.

Słońcem pola objaśni, by nadać im krasy,


Gdy południowy wiatr sflaczałe unosi kutasy.


Już Cię do życia siły natury wróciły.

Dotykiem Nimfy uleczyły z zimy i kiły.

Nie zbaczaj Buhaju ze swojej trasy,


Gdy południowy wiatr sflaczałe unosi kutasy.




Uwagi pannom zezowatym

Nie przejmuj się kochana,

Że masz oczy rozstrzelone,

I piersi na kształt zakalca -


Wolę z kurwą tańczyć walca.


I od dziewczyn malowanych

Niekulawych, z prostą nogą,

Oddechem, co pachnie mango


Wolę z kurwą tańczyć tango.


Zamiast cipki białej, gładkiej,

Chcę krzaczora różowego,

Szorstka najlepsza mineta,



Wolę z kurwą tańczyć menueta.


I dlatego ciebie wolę

Nad księżniczki tego świata,

Masz szalony wzrok i zeza


Z taką kurwą zatańczę poloneza.


Cykle łowcy

Węszy kutas za dupami, za szparami,
Niucha wszędzie, rośnie non stop pod spodniami,



Wtyka łeb swój w zakamarki i szczeliny,

Pręży pysk swój w miękkie zejścia, w rozpadliny,


Pcha się naprzód w zwilgotnienia, szuka sensu,

Ten filozof, ten teolog, głodny kęsu


Absolutu, którym w świecie kształt kobiety,

W funkcji końca, czaru złudy, widma mety.


I w jej wnętrze jak nie wnijdzie, jak nie wbije,
Jak nie zmłóci, jak nie zwierci, jak nie zryje,

Lepką ślinę wtłoczy w ciało, na brzuch strzeli,
Na pierś lewą, prawy poślad, lico zbieli.

Po czym trumna jego spodni znów go skryje.
Po czym bezsens tego życia go spowije.


Wertykalni

Ludzie mówią, że mam chuja w dupie

Bo chodzę prosto,

Jakby mnie ktoś przewlókł drutem,

Ale czy w to wierzysz, siostro?


Jestem fiutem co się kąpie w złocie,

Moje jaja jak dzwon biją przy robocie

Kiedy dupczę te panienki.

Ciebie też obsypię złotem skarbie, klęknij.


Nienawidzę wszelkich płaskości,

Nie ma w nich miejsca dla krągłości,

Nienawidzę tego co upadło i płasko leży,

Na widok horyzontu włos mi się jeży.


Jestem fiutem co się kąpie w złocie,

Moje jaja jak dzwon biją przy robocie

Kiedy dupczę te panienki.

Ciebie też obsypię złotem skarbie, klęknij.



Komunia

Żyłę jak ksiądz czarną ma żona przyśniła

I tak mi powiada wnet gdy się zbudziła:

          

  "Mężu! Ledwo widzę płci twojej dramacik

            Bzu gałązkę śmieszną, cieniutką jak bacik,

            Co przydatny raczej do skóry smyrania,

            Niż do mego łona głodnego dziergania.

            Umiesz ty zeń jeszcze potwora uczynić?

            Białym karłem sprawić, że zacznę się milić?

            Śpiewam dziś kutasa czarnego potęgę,

            - Umie mocny konar na tyłku dać pręgę! -

            I tak bezlitośnie rozciągnie me wnętrze,

            Że bez zbytniej zwłoki się lodem odwdzięczę,

            Zliżę kroplę każdą z czarnego mocarza,

            Ach, po co za białym ja szłam do ołtarza!?"



Wierny zawsze byłem cudownej mej żonie

I sen ten jej słysząc złożyłem swe dłonie,

I do kolan padłem jedynej mej pani,

I do niej począłem się zwracać słowami:



                        "Moja najpiękniejsza, za tobą szaleję,

                        Gęstwa twoich włosów jak ogród wonieje,

                        Oczu ciemny klejnot tak świeci jak słońce,

                        Blaskiem co roztapia zwątpienie trujące.

                        Kruchych twoich ramion mam stracić czułości

                        I bez modrych piersi przeżywać bliskości,

                        I samotny sypiać bez ciepła twych bioder,

                        I na zawsze stracić twej duszy urodę?"



            "Śmieszny mój pokurczu, ty wiesz należycie,

            Jak do mnie się modlić słowami o świcie.

            Cenię twe oddanie jak wiernych w niedzielę

            - Święte tobie za to fellatio udzielę!"


Modlitwa

Matko przenajświętsza moich mokrych nocy

Moich spustów, poplamionych kocy,

Tchnij w me gnuśne ciało

Ducha, by chętnie się jebało.


Matko litościwa mych kamiennych wzwodów,

Daj mi chuć wszystkich lubieżnych rodów,

Bym nigdy przed nagą dziewicą

Miękką nie zhańbił się szpicą.


Matko, do ciebie wołam z otchłani,

Gdy mój kutas błądzi w cudzej krtani:

Otwórz mi rozkoszy bramy

Bym wyruchał wszystkie damy!


Matko, usłysz mnie! do ciebie wołam,

Gdym mały w lepkich łzach cały:

Czy każdą chwilę słodkiego spełnienia,

Muszę odpokutować w otchłani nieistnienia?





Bad trip Odyseusza

Leży z ciągle młodymi dupami, 

              Haszem korab mgli się i muzyką.

Nuda zmysły spowija skrętami,

                        Opar czasu swój tańczy byt znikąd.

            Nimfa w spodniach mu gmera,

            A on bukłak otwiera

            O kant zęba techniką.



Żadnej z nimf nie brakuje urody,

                        Ale myśli strup leczyć bóstwami?

Nie dość kwiatem ich kwitną ogrody,

                        Żeby bycie róż leczyć płatkami.

            Refleksyjność, ten kierat,

            Zmysły z sensu rozbiera.

            Wszyscy w sobie są sami.



Wszyscy w sobie tonują pragnienia,

                        Żeby tratwy nie rwały im wody.

Dziwnym cudem jest defekt stworzenia -

                        Myśleć w tańcu bezmyślnym przyrody.

            Gdyby to cel jej dzieła,

            Żeby myśl ją objęła -

            Wyjść na pokład ma Odys.



Nad pokładem pękają niebiosa,

                        Fale wznoszą łupinę istnienia.

Tam cud traci uroki pornosa,

                        Zamiast nimfy intelekt oniemia.

            Nagość zmysłu ubiera

            W program cyfr komputera.

            - Toś chciał, synu Lajrtesa?


Święty Iambion Autokoprofagita

Na ateńskim Aeropagu

ostatni archimandryta pogańskiej Grecji

w smutku spożywa ostatnią miskę

własnych ekskrementów.

Ach! westchnie nim chwyci pierwszy kęs

Komu się dziś urąga?

Kogo karci, kim gęby wyciera?

Czy już nikt nie żebrze,

Bogatych nie opluwa,

Tanich kobiet nie błogosławi?

Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio,

Wybił zęby swojemu wrogowi,

Zamiast mu wybaczyć, szczur litościwy!

Gdy wylizał dokładnie miskę

Z własnych ekskrementów,

Odłożył na bok infułę

Mlasnął, beknął i rzekł:

Smutne nadchodzi panowanie,

Panów co jadają wytwornie

I wzrok swój wbijają

Wysoko i daleko.

Nasz Pan Drogi,

Twardy, o dwóch okrągłych,

sferycznie rozpostartych skrzydłach

Został wygnany,

Na wieczny lot zimowy.

Przez Karłów co myślą

Smutno i wytwornie,

a wzrok swój wbijają,

jak ciemne krety

wysoko i daleko.