Saturday, 16 December 2017
Monday, 13 November 2017
1388 miesiączka urodzin Hansa Bellmera
Dzień dziś niezwykły, bowiem przypada nań 1388 miesiączka urodzin Hansa Bellmera, postaci wybitnej. Nie znajdziemy w nim charyzmatów papieża Polaka, nie znajdziemy w nim diamentowej nieskazitelności żołnierza AK, nie znajdziemy w nim też patriotycznego ognia białostockiego narodowca. Hans Bellmer może nam zaoferować w zamian artystyczne przeżycia najwyższych lotów. Przeżycia o sile biedronkowej siatki pełnej trotylu. Kiedy faszystowski urzędnik chciał wciągnąć Bellmera do wojska, Hans odpowiedział, że nie jest Niemcem i zbiegł do Francji. Po jej upadku, gdy pełna strachu podła żona wydała Bellmera Niemcom jako Żyda (artysta nie miał w swojej rodzinie Żydów) udało mu się ocalić życie, legitymując się polskimi dokumentami wydanymi mu jeszcze przez Czerwony Krzyż. Niemiec, Polak czy Francuz? Kim był ten niezwykły człowiek, którego porównać można chyba jedynie do Kopernika, czy Chopina?
Urodził się 13 marca 1902 w kamienicy przy dzisiejszej ulicy Mickiewicza, wkrótce potem rodzina Bellmera przeniosła się na dzisiejszą Kościuszki. Bellmer dorastał w typowo niemieckiej protestanckiej rodzinie. Surowy ojciec inżynier zadecydował bardzo wcześnie o losach syna, chcąc wysłać go na naukę do Berlina na politechnikę. Tę surowość domu, nad którym nieustannie krążyło widmo ojca łagodziła matka. Dobra kobieta o łagodnym usposobieniu. Nikt chyba nie potrafi wyjaśnić fenomenu tyranów i ich popularności wśród dziejopisów. Sam Bellmer, nienawidzący faszystowskiego przymusu, uległ mrocznej fascynacji własnym ojcem, który jak Saturn pożerał własne potomstwo. W całej niesprawiedliwości wobec matki, poświęcił ojcu szkic, drobny esej, żółty paciorek nerkowej kamicy, który uwierał i drażnił jego wnętrzności od czasu, gdy w dziecięcym ciele chłopca zaczęła gromadzić się nerwowa żółć. Tłumaczenie tego eseju inauguruje cykl miesiączek poświęconych patronowi poetów wertykalnych - Hansowi Bellmerowi. Będą to krótkie wpisy poświęcone twórczości katowickiego geniusza. Natomiast osobiście dedykuję je wszystkim cierpliwym i dobrym matkom, które nie pozwalały tyranom niszczyć domowego ciepła.
Nie ulega wątpliwości, że ten dom, gdzie era koziej chaty i żarówki harmonijnie uzupełniały się, że ten właśnie dom był jakimś rodzajem schronienia i że przez swoje odosobnienie nadawał się do kontemplacji. Oczywiście trzeba było, od czasu do czasu, rzucić okiem w głąb skrzyń i stert staroci, gdzie odpadki wydarzeń gromadziły się i konserwowały z upływem lat w kolejnych warstwach geologicznych, a słońce, gotując najlepsze miesiące lata, zmuszało nas do wyjścia na dach, między komin, a znajdującą się na strychu lukarnę, ponad uczucie tego, co zwyczajne. Mój brat i ja nie mieliśmy, jak to mają dzieci, żadnej szczególnej trudności w informowaniu się nawet o sprawach, które były nieprzyjemne. Jednak mimo to myślę radośnie jedynie o dniach, które nie znajdowały się w « jego »zimnym cieniu, cieniu « tego », który potrafił uczynić nienawistnym promieniowanie naszych zabaw, być może hermetycznych, tego, który w butach o grubych podeszwach, które bezlitośnie deptały przestrzeń między zbyt ciasnymi granicami należącymi się władzy ojca i tymi całkowicie słusznie dopuszczonymi przez burżuazyjne obyczaje. Wynika z tego, że pretekst edukacji, zasady posłuszeństwa i nadzorowanej pilności wzmacniały jego postać. Jest też jasne, że dopytywano się niewyraźnie, aby dowiedzieć się jakie miała tu znaczenia ograniczoność warstwy, którą reprezentował i która zabraniała mu stwierdzić, że zakaz zabawy nie jest korzystny dla rozwijania dobroci, ani dla rozwijania poczucia równowagi. Z naszym dziecięcym, ostrym słuchem, ważyliśmy jegoo, jak tylko dokładnie było to możliwe, impulsy i sekrety, nawet wtedy, gdy nie chodziło o nas. Lepiej byłoby odkryć, w jakimkolwiek przejawie wolnej woli, nie zmotywowanym i który nie nasuwałby się jako próbka - tania tandeta jakiegoś złowieszczego znaku, lub ostatecznie wyniosłego. Mógłby on mniej odczarować naszą wyobraźnię z pozornej ludzkiej wzniosłości. Nauczyliśmy się szybko chronić nas samych i, tak naprawdę, czegoś jeszcze. To co myśleliśmy, gdy szczękaliśmy zębami, trwało jeszcze w naszych snach: rebelia, obrona, atak. On, na szalach wagi, miał ciężki tłuszcz martwego serca, pełne kichy nuworysza, my za to jeszcze dziewiczy instynkt, pewną strategię nietkniętego dziecka. Wszystkie łzy były dla nas korzystne, nauczyliśmy się udawać to, co pożyteczne, do tego stopnia, że stawało się to skandaliczne, skandaliczne aż do patetycznego onieśmielenia. Potrafiliśmy być wszystkim: kauczukiem, kurzem, czy szkłem, stalowym lub miedzianym kablem. Chyba byliśmy dość czarujący jako dzieci, bardziej dziewczęcy niż straszni, którymi wolelibyśmy być. Jednak zdaje się, że lepsze od czegokolwiek było karmienie brutala poza jego pozycją tak, aby go zmylić. Raz udało nam się ją naruszyć drobną dziecięcą piosenką, gdy przed jego niespodziewaną prezencją, z naszej woli nagle przygasała. W cierpieniu rechotaliśmy obraźliwie jak potrzaskane szkło w pogodnym przeczuciu łagodnej ironii, w symulowanym podnieceniu, wymiotowaliśmy i brudziliśmy wszystko. Cywilizacja łaski ojcowskiego pryncypium obudziła nas w odpowiednim momencie swoim pocałunkiem. Był już na to czas, uczyliśmy się przebiegłości. Została nam jeszcze jedna ostatnia szansa. Powracaliśmy wciąż do tego zadania aż do pierwszej krwi. Byliśmy już nie do zaatakowania.
Hans Bellmer Le père
Nie ulega wątpliwości, że ten dom, gdzie era koziej chaty i żarówki harmonijnie uzupełniały się, że ten właśnie dom był jakimś rodzajem schronienia i że przez swoje odosobnienie nadawał się do kontemplacji. Oczywiście trzeba było, od czasu do czasu, rzucić okiem w głąb skrzyń i stert staroci, gdzie odpadki wydarzeń gromadziły się i konserwowały z upływem lat w kolejnych warstwach geologicznych, a słońce, gotując najlepsze miesiące lata, zmuszało nas do wyjścia na dach, między komin, a znajdującą się na strychu lukarnę, ponad uczucie tego, co zwyczajne. Mój brat i ja nie mieliśmy, jak to mają dzieci, żadnej szczególnej trudności w informowaniu się nawet o sprawach, które były nieprzyjemne. Jednak mimo to myślę radośnie jedynie o dniach, które nie znajdowały się w « jego »zimnym cieniu, cieniu « tego », który potrafił uczynić nienawistnym promieniowanie naszych zabaw, być może hermetycznych, tego, który w butach o grubych podeszwach, które bezlitośnie deptały przestrzeń między zbyt ciasnymi granicami należącymi się władzy ojca i tymi całkowicie słusznie dopuszczonymi przez burżuazyjne obyczaje. Wynika z tego, że pretekst edukacji, zasady posłuszeństwa i nadzorowanej pilności wzmacniały jego postać. Jest też jasne, że dopytywano się niewyraźnie, aby dowiedzieć się jakie miała tu znaczenia ograniczoność warstwy, którą reprezentował i która zabraniała mu stwierdzić, że zakaz zabawy nie jest korzystny dla rozwijania dobroci, ani dla rozwijania poczucia równowagi. Z naszym dziecięcym, ostrym słuchem, ważyliśmy jegoo, jak tylko dokładnie było to możliwe, impulsy i sekrety, nawet wtedy, gdy nie chodziło o nas. Lepiej byłoby odkryć, w jakimkolwiek przejawie wolnej woli, nie zmotywowanym i który nie nasuwałby się jako próbka - tania tandeta jakiegoś złowieszczego znaku, lub ostatecznie wyniosłego. Mógłby on mniej odczarować naszą wyobraźnię z pozornej ludzkiej wzniosłości. Nauczyliśmy się szybko chronić nas samych i, tak naprawdę, czegoś jeszcze. To co myśleliśmy, gdy szczękaliśmy zębami, trwało jeszcze w naszych snach: rebelia, obrona, atak. On, na szalach wagi, miał ciężki tłuszcz martwego serca, pełne kichy nuworysza, my za to jeszcze dziewiczy instynkt, pewną strategię nietkniętego dziecka. Wszystkie łzy były dla nas korzystne, nauczyliśmy się udawać to, co pożyteczne, do tego stopnia, że stawało się to skandaliczne, skandaliczne aż do patetycznego onieśmielenia. Potrafiliśmy być wszystkim: kauczukiem, kurzem, czy szkłem, stalowym lub miedzianym kablem. Chyba byliśmy dość czarujący jako dzieci, bardziej dziewczęcy niż straszni, którymi wolelibyśmy być. Jednak zdaje się, że lepsze od czegokolwiek było karmienie brutala poza jego pozycją tak, aby go zmylić. Raz udało nam się ją naruszyć drobną dziecięcą piosenką, gdy przed jego niespodziewaną prezencją, z naszej woli nagle przygasała. W cierpieniu rechotaliśmy obraźliwie jak potrzaskane szkło w pogodnym przeczuciu łagodnej ironii, w symulowanym podnieceniu, wymiotowaliśmy i brudziliśmy wszystko. Cywilizacja łaski ojcowskiego pryncypium obudziła nas w odpowiednim momencie swoim pocałunkiem. Był już na to czas, uczyliśmy się przebiegłości. Została nam jeszcze jedna ostatnia szansa. Powracaliśmy wciąż do tego zadania aż do pierwszej krwi. Byliśmy już nie do zaatakowania.
Friday, 10 November 2017
Thursday, 2 November 2017
Wednesday, 1 November 2017
Spust poetycki #2
W trosce o wszystkie wyuzdane damy i szlachetne dziwki zainteresowane poezją, wertykalni poeci Eiaculatio Praecox
oraz Phallus Procax znowu się spuścili. Autorem rysunków jest Fascinum Amici.
Oops i did it again
Oops i did it again
Lateks na mej kapie
Z moim chujem w japie
Twoja morda tak nie kłapie
Na chuju krochmalona skarpeta
Zaraz się zgwałcę i pomyślę o tobie
Britney, ale jazda, co ja ci robię!
Wełna na mej kapie
Z moim chujem w dupie
Jęczysz wymyślony trupie
Najpierw z tyłu potem z przodu
Na pośladkach i we włosach
Zaraz błyśnie biała rosa
Goła moja kapa
Zaraz ci go dam do ryja
Zliż wszyściutko z kija
Jestem blisko i dochodzę
Sperma z jaj w usta tlen!
Oops i did it again.
Rozebrzmiały się brzoskwinie
Rozebrzmiały się brzoskwinie
Sczerniały już dojrzałe wiśnie
dojrzałe jest tylko to co zginie
gdy trupiosłodkim sokiem tryśnie.
Dlatego babciu daj te starą morelę
Nożem wiotką skórkę od miąższu
oddzielę
Daj mi te obwisłe wiśnie
Wyssam z nich sok co już kiśnie
Dziś się nie wymiguj uczenie
Bo to drobne ma znaczenie
Czy ktoś mnie gerontofilem
Nazwie, czy ciebie pedofilem
Rozebrzmiały się brzoskwinie
Sczerniały już dojrzałe wiśnie
dojrzałe jest tylko to co zginie
gdy trupiosłodkim sokiem tryśnie.
Piosenka o miłości platonicznej
Gdzie odchodzisz tyłeczku?
W którą stronę obracasz
Swych pośladków biel zorze?
Połysk czemu ich skrywasz
Pod sukienki fałdami?
Gładkość ich zaniedbywasz
Czemu tak przed klapsami?
Czemu wolisz uciechy
Rozmów z dziewczyn klekotem,
A nie oka łypanie
Dziada z ławki pod blokiem?
Umiesz być tak okrutna
I nie spojrzeć na niego?
Wiesz, że gdyś jest tak butna,
Kopiesz nieszczęśliwego?
Więc nie wahaj się z łaską,
Zwróć pośladki w tę stronę
Z której za tobą świecą
Dziada oczy spragnione;
Zdołał brzucha tłuszcz schować,
Włożyć portki obdarte,
Żeby cud twój lustrować
I na ławce mieć wartę.
Melodia popołudniowa
Ziemia jęczy i z trudem oddycha.
Mordę ma pełną nasienia.
Przygnieciona zdycha.
Pożądania płoną gęste lasy,
Wiosna idzie, gniotąc ziemię wszystko unosi.
Na nowo kwiat wyjdzie łąka się
zrosi.
Słońcem pola objaśni, by nadać im
krasy,
Gdy południowy wiatr sflaczałe unosi kutasy.
Już Cię do życia siły natury wróciły.
Dotykiem Nimfy uleczyły z zimy i kiły.
Nie zbaczaj Buhaju ze swojej trasy,
Gdy południowy wiatr sflaczałe unosi kutasy.
Uwagi pannom zezowatym
Nie przejmuj się kochana,
Że masz oczy rozstrzelone,
I piersi na kształt zakalca -
Wolę z kurwą tańczyć walca.
I od dziewczyn malowanych
Niekulawych, z prostą nogą,
Oddechem, co pachnie mango
Wolę z kurwą tańczyć tango.
Zamiast cipki białej, gładkiej,
Chcę krzaczora różowego,
Szorstka najlepsza mineta,
Wolę z kurwą tańczyć menueta.
I dlatego ciebie wolę
Nad księżniczki tego świata,
Masz szalony wzrok i zeza
Z taką kurwą zatańczę poloneza.
Cykle łowcy
Węszy kutas za dupami, za szparami,
Niucha
wszędzie, rośnie non stop pod spodniami,
Pcha się naprzód w zwilgotnienia,
szuka sensu,
Ten filozof, ten teolog, głodny kęsu
Absolutu, którym w świecie kształt
kobiety,
W funkcji końca, czaru złudy, widma
mety.
I w jej wnętrze jak nie wnijdzie, jak
nie wbije,
Jak nie zmłóci, jak nie zwierci, jak
nie zryje,
Lepką ślinę wtłoczy w ciało, na
brzuch strzeli,
Na pierś lewą, prawy poślad, lico
zbieli.
Po czym trumna jego spodni znów go
skryje.
Po czym bezsens tego życia go spowije.
Wertykalni
Bo chodzę prosto,
Jakby mnie ktoś przewlókł drutem,
Ale czy w to wierzysz, siostro?
Jestem fiutem co się kąpie w złocie,
Moje jaja jak dzwon biją przy robocie
Kiedy dupczę te panienki.
Ciebie też obsypię złotem skarbie,
klęknij.
Nienawidzę wszelkich płaskości,
Nie ma w nich miejsca dla krągłości,
Nienawidzę tego co upadło i płasko
leży,
Na widok horyzontu włos mi się jeży.
Jestem fiutem co się kąpie w złocie,
Moje jaja jak dzwon biją przy robocie
Kiedy dupczę te panienki.
Ciebie też obsypię złotem skarbie,
klęknij.
Komunia
Żyłę jak ksiądz czarną ma żona
przyśniła
I tak mi powiada wnet gdy się
zbudziła:
"Mężu! Ledwo widzę płci
twojej dramacik
Bzu gałązkę śmieszną, cieniutką jak bacik,
Co przydatny raczej do skóry smyrania,
Niż do mego łona głodnego dziergania.
Umiesz ty zeń jeszcze potwora uczynić?
Białym karłem sprawić, że zacznę się milić?
Śpiewam dziś kutasa czarnego potęgę,
- Umie mocny konar na tyłku dać pręgę! -
I tak bezlitośnie rozciągnie me wnętrze,
Że bez zbytniej zwłoki się lodem odwdzięczę,
Zliżę kroplę każdą z czarnego mocarza,
Ach, po co za białym ja szłam do ołtarza!?"
Wierny zawsze byłem cudownej mej żonie
I sen ten jej słysząc złożyłem swe
dłonie,
I do kolan padłem jedynej mej pani,
I do niej począłem się zwracać
słowami:
"Moja najpiękniejsza, za tobą szaleję,
Gęstwa twoich włosów jak ogród wonieje,
Oczu ciemny klejnot tak świeci jak słońce,
Blaskiem co roztapia zwątpienie trujące.
Kruchych twoich ramion mam stracić czułości
I bez modrych piersi przeżywać bliskości,
I samotny sypiać bez ciepła twych bioder,
I na zawsze stracić twej duszy urodę?"
"Śmieszny mój pokurczu, ty wiesz należycie,
Jak do mnie się modlić słowami o świcie.
Cenię twe oddanie jak wiernych w niedzielę
- Święte tobie za to fellatio udzielę!"
Modlitwa
Matko przenajświętsza moich mokrych nocy
Moich spustów, poplamionych kocy,
Tchnij w me gnuśne ciało
Ducha, by chętnie się jebało.
Daj mi chuć wszystkich lubieżnych
rodów,
Bym nigdy przed nagą dziewicą
Miękką nie zhańbił się szpicą.
Matko, do ciebie wołam z otchłani,
Gdy mój kutas błądzi w cudzej
krtani:
Otwórz mi rozkoszy bramy
Bym wyruchał wszystkie damy!
Matko, usłysz mnie! do ciebie wołam,
Gdym mały w lepkich łzach cały:
Czy każdą chwilę słodkiego
spełnienia,
Muszę odpokutować w otchłani
nieistnienia?
Bad trip Odyseusza
Leży z ciągle młodymi dupami,
Haszem korab mgli się i muzyką.
Nuda zmysły spowija skrętami,
Opar czasu swój tańczy byt znikąd.
Nimfa w spodniach mu gmera,
A on bukłak otwiera
O kant zęba techniką.
Żadnej z nimf nie brakuje urody,
Ale myśli strup leczyć bóstwami?
Nie dość kwiatem ich kwitną ogrody,
Żeby bycie róż leczyć płatkami.
Refleksyjność, ten kierat,
Zmysły z sensu rozbiera.
Wszyscy w sobie są sami.
Wszyscy w sobie tonują pragnienia,
Żeby tratwy nie rwały im wody.
Dziwnym cudem jest defekt stworzenia -
Myśleć w tańcu bezmyślnym przyrody.
Gdyby to cel jej dzieła,
Żeby myśl ją objęła -
Wyjść na pokład ma Odys.
Nad pokładem pękają niebiosa,
Fale wznoszą łupinę istnienia.
Tam cud traci uroki pornosa,
Zamiast nimfy intelekt oniemia.
Nagość zmysłu ubiera
W program cyfr komputera.
- Toś chciał, synu Lajrtesa?
Święty Iambion Autokoprofagita
Na ateńskim Aeropagu
ostatni archimandryta pogańskiej
Grecji
w smutku spożywa ostatnią miskę
własnych ekskrementów.
Ach! westchnie nim chwyci pierwszy kęs
Komu się dziś urąga?
Kogo karci, kim gęby wyciera?
Czy już nikt nie żebrze,
Bogatych nie opluwa,
Tanich kobiet nie błogosławi?
Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio,
Wybił zęby swojemu wrogowi,
Zamiast mu wybaczyć, szczur litościwy!
Gdy wylizał dokładnie miskę
Z własnych ekskrementów,
Odłożył na bok infułę
Mlasnął, beknął i rzekł:
Smutne nadchodzi panowanie,
Panów co jadają wytwornie
I wzrok swój wbijają
Wysoko i daleko.
Nasz Pan Drogi,
Twardy, o dwóch okrągłych,
sferycznie rozpostartych skrzydłach
Został wygnany,
Na wieczny lot zimowy.
Przez Karłów co myślą
Smutno i wytwornie,
a wzrok swój wbijają,
jak ciemne krety
wysoko i daleko.
Tuesday, 31 October 2017
Spust poetycki #1
POLEPIONE
STRONY
|
|||
1. Niech mówią, że to nie jest
miłość
Jestem starym chujem,
Przeciw młodym dupom ciągle knuję -
Młody brzuszek i cycuszki,
Ja już nie chcę mej babuszki!
Cipa spruta,
Morda spluta,
To nie dla twardego fiuta!
Brzuch zmarszczony,
Grzbiet zgarbiony,
Omijajmy stare żony!
Stoję twardo i wytrwale,
Każda pizda śni o takiej pale!
Nawet nieproszony wchodzę wszędzie,
Jak ksiądz do baby na kolędzie!
Cipa spruta,
Morda spluta,
To nie dla twardego fiuta!
Brzuch zmarszczony,
Grzbiet zgarbiony,
Omijajmy stare żony!
I godzinę po mym zgonie
Będę trząsł się w twojej żonie
I w jej cipę splunę płynu,
Byś mnie wspomniał w swoim synu!
Cipa spruta,
Morda spluta,
To nie dla twardego fiuta!
Brzuch zmarszczony,
Grzbiet zgarbiony,
Omijajmy stare żony!
|
||
2. Poenis med fefucked
No Kutasosie! Brandzlujże stryjaszka
kochanego żwawiej!
Chcę ciepluteńki ten lep spermy
klejącej wypuścić tu już!
Niech te strony, jeszcze ciepłe, przez
nas polepione,
Delikatną mleczną skorupką będą
poświadczone:
"To wersy Poenisa z Kutasowic są
Któremu gładkodupi chłopcy chuja
ssą!"
3. To my Wertykalni!
Ach! Już się penis piętrzy w pionie!
Och! Zapnij pasy swojej żonie!
Taaak! To my, poeci, co śpiewają
wertykalnie!
Aaach! Wierszem was wydupczą -
horyzontalnie!
|
||
4. Litania do Afrodyty
Los nieobciągniętego gorszy jest od
śmierci!
Gdy w zimnej ziemi zeżrą nas robaki,
Cycuszków blask ni cipy smak nie
znęci,
Ni sny o tej, co goli wstrętne kłaki!
Los nieobciągniętego gorszy jest od
śmierci!
O bogini! O piękna! O czerwonousta!
Nie wahaj się i tchnij oddechem życie
W moją żyłę, co bieli chce w twe
usta,
W twej twarzy pąs, pigmentu dać
obficie!
O bogini! O piękna! O czerwonousta!
5. Hymn wioślarzy
Kutas pełen spermy
- Hej!
Marzy o dziewczynie
- Ho!
Przygód pełen werwy
- Hej!
W rubinu krainie
- Ho!
Kędy słońca blaski
- Hej!
Kędy wioseł dźwięki
- Ho!
Zastąpią mu mlaski
- Hej!
Karmienia muszelki
- Ho!
|
6. Pejzażystki
W pięknych i boskich moczyć się - to
pędzla dola,
Ręki - cycuszkom wlepić siniaka,
Byleby zgrabny tyłek był, byleby ona
Wypięła go jak pejzaż Fałata!
7. Modlitwa dziękczynna Adama
opuszczającego raj
Uległe suki to piękno tego świata,
Panie,
Jedyna rozkosz, co daje mi powód
istnienia
W ogrodzie twego dzieła, gdzie
wszystkoś nieudanie
Stworzył oprócz suk, które
uległość rozpłomienia!
8. Na fujarkę
Gdyby moja potrafiła mówić fujarka,
Do każdego innego mówiłaby grajka:
Wszyscy swoich fałszów zaniechajcie!
Jak się gra, patrzajcie!
Gdyby moja potrafiła mówić fujarka,
Do każdego mówiłaby grajka:
Puść mnie z ręki, skurwysynie!
Sam dam koncert Pizdolinie!
9. Sromota
Sromota: gdy mnie srom omota
To dostaję kota!
|
||
10. Na cipę
Gościu, siądź pod mą cipą, a zwal
konia sobie!
Nie dojrzy cię tu żona, przyrzekam ja
tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a zawistne
spojrzenie
Ściągnie pod mą pizdę rozstrzelane
cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z wzgórka
zawiewają,
W nią kramarze i szlachta ślepia swe
wlepiają.
Z mej różanej piczki pszczoły
pracowite
Biorą miód, który potym zastępuje
okowitę.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem
snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki spust
przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię
pan tak kładzie
Jako szczep najpłodniejszy w pizd
wszelkich sadzie.
|
||
11. Do oburzonych
Powiesz: sprośne!
Ja twierdzę: donośne.
Krzykniesz: bezbożne!
Odpowiem: to są wiersze zdrożne.
Mówisz, że to powinno być karalne,
A to są tylko fraszki niemoralne.
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
Dlatego, że nikt nie może przejść obojętny,
Nasz wertykalny penis jest wam
wstrętny!
Gdy się puszy w wierszu i nadyma,
W powietrzu wisi już zadyma.
Gaudeamus iuvenes dum sumus,
Lej wino, nie trzymaj się umów!
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
Być poetą to żyć w ciele,
Które w sercu sprawy ludzkie miele.
Ty masz cipkę, ja kutaska,
To normalne - zróbmy dziś bobaska!
Wiem, czym cię pocieszyć, kiedy
jesteś chora,
Daj mi rękę, pobawimy się w doktora.
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
Perłowa kropla zawisła na czubku,
A ostryga mokra dosyć ma już smutku.
Tańcz i śmiej się, chłopcze i
dziewczyno,
W nowe beczki leje się dziś spermy
wino.
Drzewo więdnie, liść opada,
Ciesz się, jakaż inna na to rada?
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
Ej, człowieku, ciesz się latem,
Na cóż być ci licencjatem?
Dziecko, zostaw książki i tornister,
Humanista to nie jest magister.
No chodźże cipo smutna bawić się w
doktora,
A nie z nosem w książkach piszesz ten
doktorat!
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
Zgólże brodę, zapuść włosy,
Dziś się ważą twoje losy,
Młodą twarz odwróć ku życiu,
Niech Platon siedzi w ukryciu!
I wybacz błaznowi, że przeklina,
Lecz przed zabawą nic go nie
powstrzyma!
Starcy w ciele dzieci,
Głowy pełne śmieci,
Zardzewiałe pozytywki,
Kurz wdychają dla rozrywki.
|
||
Kontakt: wertykalni@interia.pl
Subscribe to:
Posts (Atom)